Różne wizje Polski Niepodległej po zaborach
W swoim przemówieniu prezydent Duda wymienił sześciu wybitnych działaczy politycznych, których aktywność polityczna i społeczna rzeczywiście stanowiła budulec polskiej niepodległości przed i po 1918 r.: Józef Piłsudski, Wincenty Witos, Ignacy Daszyński, Roman Dmowski, Wojciech Korfanty, Ignacy Jan Paderewski. Między nimi wszystkimi istniał rzeczywiście swoisty wspólny mianownik: było to dążenie do odtworzenia suwerennej Rzeczypospolitej, a już po jej powołaniu – również zbudowanie stabilnego kształtu polskiej państwowości. Jednakże nie wolno zapominać o tym, że wszyscy oni w inny sposób – czasami radykalnie odmienny – tę niepodległość sobie wyobrażali. Inne widzieli drogi do jej dochodzenia, w innych grupach społecznych szukali oparcia, różnie oceniali rolę mocarstw europejskich w tychże polskich dążeniach.
Wbrew temu, co na Placu Piłsudskiego powiedział prezydent, ci polscy bohaterowie niepodległości niekoniecznie zawsze darzyli się szacunkiem. Nie ma sensu przywoływać tutaj konkretnych wypowiedzi, które byłyby tego potwierdzeniem, a które nietrudno znaleźć, bo przecież tak wiele ich padło. Spory i kłótnie między nimi – często bardzo ostre i nie stroniące od surowych ocen – odzwierciedlały zróżnicowanie i wielonurtowość polskiej sceny politycznej. Endecy i chadecy, socjaliści i komuniści, ludowcy umiarkowani i ludowcy bardziej radykalni, działacze mniejszości narodowych – koloryt polskiej polityki okresu dwudziestolecia międzywojennego przekładał się na wachlarz propozycji ustrojowych. Zamach majowy – jak się zdaje – w ogóle nie wyciszył tych sporów.
Zróżnicowanie wizji niepodległej Polski, silne antypatie personalne i charakterologiczne, a po zamachu majowym również permanentny spór dotyczący podstaw ustrojowych i praktyki politycznej autorytarnego reżimu sprawiły, że w okresie międzywojennym nie udało się ukształtować swoistej polskiej aksjologii politycznej, czyli wytyczyć jakiegoś katalogu wartości, który ległby u źródeł całej polskiej wspólnoty politycznej. Można też powiedzieć ostrzej: nie udało się stworzyć realnej wspólnoty politycznej, która byłaby w stanie zdefiniować w drodze politycznego konsensusu pewien fundamentalny katalog wartości podzielanych przez wszystkie środowiska polityczne. Jak się bowiem okazało, samo przekonanie o konieczności istnienia niepodległej Polski to zdecydowanie za mało.
Różne wizje Polski Niepodległej po 1989 r.
Konsensus, którego symbolem był w 1989 i 1990 r. Okrągły Stół, również okazał się jedynie Baudrillardowskim symulakrem. Różnice dotyczące wizji Polski i wielość rozwiązań ustrojowych prezentowanych przez polskie środowiska polityczne dało się w sposób szczególny dostrzec w okresie dyskusji nad projektami konstytucji III Rzeczypospolitej. Jak się jednak okazało, spory te wcale nie wygasły i do dziś odbijają się rykoszetem po ścianach „polskiego domu”. Spór między „Polską solidarną” a „Polską liberalną”, „Polską w budowie” a „Polską w ruinie”, „Polską Krzaklewskiego” a „Polską Kwaśniewskiego”, spór o Wałęsę i spór o aborcję – to tylko różne hipostazy tego samego krajobrazu „wspólnoty politycznej in statu nascendi”. Nie chodzi jednak o to, by wylewać (krokodyle?) łzy bądź tym bardziej uprawiać kolejną odsłonę politycznej moralistyki, ale o to, by uświadomić sobie coś, co ma jednak fundamentalne znaczenie dla oceny współczesnej polskiej polityki.
Wniosek jest dość prosty, choć raczej rzadko explicite werbalizowany: po 1989 r. nie udało się zbudować wspólnoty politycznej! Nie udało się ukształtować takiego katalogu fundamentalnych wartości, na które zgodziliby się przedstawiciele wszystkich znaczących środowisk politycznych. Nie udało się oprzeć potencjalnej wspólnoty politycznej na pewnym zbiorze mitów i symboli, co do których panowałaby powszechna zgoda wśród przedstawicieli politycznych elit, a tym samym w społeczeństwie polskim. Polska rozumiana jako wspólnota polityczna nie istnieje, choć oczywiście nie podważa to fundamentów polskiego państwa, krajowego systemu prawnego, a tym bardziej nie neguje istnienia społeczeństwa polskiego.
Polska wspólnota polityczna nadal znajduje się w swoistym stanie kształtowania się: po Heglowsku rozumiana synteza może kiedyś zostanie zdefiniowana, jednakże aktualnie znajdujemy się na etapie ścierania wizji, interpretacji i zarazem słowników finalnych. Naiwna wiara w to, że jest inaczej, że polskie kłótnie polityczne stanowią jedynie typowe dla demokracji parlamentarnej międzypartyjne tarcia, że polskie spory nie różnią się niczym od sporów niemieckich, francuskich czy amerykańskich – wszystko to jedynie mrzonki, marzenia ściętej głowy, wishful thinking, urojenia, majaki i halucynacje. Polskie kłótnie i polityczne konflikty sprowadzić można – ba! sprowadzać trzeba! – do sporów aksjologicznych, do sporów dotyczących fundamentalnych wartości, na których powinno opierać się istnienie wspólnoty politycznej. Nie jak dotychczas co do nich zgody.
* * *
I należy się wreszcie wyzbyć złudzeń, że samo przekonanie o konieczności istnienia niepodległej Polski stanie się zrębem tak rozumianej aksjologii politycznej i tej wyobrażonej wspólnoty politycznej, która – miejmy nadzieję – pewnego dnia z „wspólnoty in statu nascendi” stanie się „wspólnotą osiągniętą”.